Ahaswerus.

0
poniedziałek, stycznia 14, 2013
Gdy Cartaphilus, odzwierny Poncjusza Pilata, popychajac Chrystusa w drodze z krzyzem na Golgote ironicznie spytal go, dlaczego sie zatrzymuje, uslyszal: 

"Ide jak jest zapisane, niebawem odpoczne, ale ty bedziesz wedrowal az do mojego powrotu."
 
A slowo cialem sie stalo. Typ przybral na chrzcie imie Jozef i wedruje po dzien dzisiejszy w nieskonczonosc ogladajac troski i radosci innych ludzi, samemu bedac skazanym na wieczna kontemplacje w oczekiwaniu konca swiata.

Tak bladzac wpadl kiedys na kolacje do armenskiego biskupa, ktory to, podczas swojej klasztornej wizyty w 1228 roku, nie omieszkal podzielic sie historia tajemniczego goscia z benedyktynem Matthieu Parisem, ten zas wszystko skrzetnie spisal i puscil w obieg. Tak rozwinela sie legenda o Zydzie Wiecznym Tulaczu. Zydzie, ktory nie mogl stracic zycia, poniewaz zgubil smierc.

Latka lecialy, Zyd Wieczny Tulacz nadal szedl, a w XVI wieku znala go juz cala Europa. Widziano go w Czechach, Austrii, Hiszpanii, a pewien 'zee German' biskup, imieniem Paul von Eitzen nawet twierdzil, ze w mlodosci ucial sobie z Ahaswerusem pogawedke. Tak, Ahaswerusem. Nasz pol-Rzymianin-pol-Zyd mial na imie Cartaphilus, ochrzcil sie imieniem Jozef, a i tak wszyscy wolali na niego Ahaswerus.

Ostatnim, ktory spotkal Ahaswerusa (w 1868 roku) mial byc mormon z Salt Lake City. Takie miasto w stanie Utah, ktore najbardziej chyba slynie z faktu, iz to wlasnie tam swoj ostatni tytul swietowal Michael Jordan. Ten sam Michael Jordan, ktory 18 marca 1995 roku zwolal konferencje prasowa, powiedzial dwa slowa: 'I'm back!', wstal i wyszedl. Ja nigdzie nie wychodze, ale tez wrocilem. Wrocilem do wirtualnej blogosfery, by spelniajac sie literacko potrzasnac nieco tym nudnym jak p*zda otoczeniem!

Choc nie jestem Zydem, w Rzymie bylem tylko raz - na walentynki, a ochrzczono mnie jako Krzysztof, to od 1 czerwca bedziemy mieli z Ahaswerusem wiele wspolnego. Wtedy to wlasnie porzuce swoje dotychczasowe zycie, spakuje plecak i wyrusze w swoja, na dzien dzisiejszy nieokreslona, zatem wieczna tulaczke. Rozpocznie sie ona, jak na 'Ksiecia Nowego Jorku' przystalo w USA od spelnienia najwiekszego marzenia - uczestnictwa w kazdym poszczegolnym meczu finalowej serii NBA. Nie wazne kto z kim zagra, nie wazne gdzie - ja tam bede! A potem, bez pracy, zmartwien i obowiazkow oddam sie rozkoszy podrozy, pracujac to tu, to tam, wykorzystujac, a czasami pewnie niezle nadwyrezajac swoje znajomosci. Beda Karaiby, Australia, Afryka i Azja. Beda, bo tak chce!

Bedzie ciekawie, czasami zabawnie, czasami powaznie, a czasami niezgodnie z prawem, niebezpiecznie, niepoprawnie politycznie i wulgarnie. Bo, cytujac klasyka: 'jesli ktos chce sie schylac, zeby sprawdzac, czy przypadkiem nie nosze slomy w butach, powiem mu od razu: nosze, szkoda fatygi. I wlasnie dlatego nie mysle sobie zakladac tlumika i wstrzymywac sie od pisania (...) prawdy, nie mysle kombinowac, komu ta prawda sluzy i kogo uraduje, a kogo zmartwi. Nic mnie to nie obchodzi (...). Kto chce, niech czyta. A kto nie chce, niech sie laskawie raczy zmusic, bo, do kurwy nedzy, pisze o rzeczach waznych, i nie napisze wam o nich nikt inny!'.

0 komentarze: